ROZDZIAŁ DRUGI
''Zamknij oczy, ale nie umieraj.
Masz prawo do płaczu.
A potem wstań i walcz o następny dzień.''
Perspektywa Louis'a
- Louis, do jasnej cholery, gdzieś ty był przez sześć godzin? - Usłyszałem zmartwiony głos Payne'a. - Martwiliśmy się! - Dodał i podszedł do mnie, po chwili obok mnie pojawił się również Zayn. Brakowało tylko Hazzy.
- Ćpałeś? - Malik zapytał ostrym tonem, a Liam skarcił go wzrokiem. - Jeśli tak to zabieraj swoje rzeczy i wynocha. - Dodał i wzruszył ramionami. Nie zrozumiałem tego gestu, nie ważne. Ważne, że nie brałem. Uśmiechnąłem się lekko i podszedłem do mulata.
- Sam sprawdź. - Powiedziałem i pokazałem rząd moich zębów. Zayn i Liam spojrzeli na moją twarz i nie zauważyli nic podejrzanego. - Mogę wejść dalej? - Spytałem i poczochrałem moje włosy jeszcze bardziej.
- Boże drogi, ja pierdole! Nie było cię przez cały dzień i nie ćpałeś? Kurwa, brawo, stary! - Wrzasnął zadowolony Malik i rzucił mi się na szyję, Li po chwili również przylegał do nas ciałem.
- Gdzie Harry? - Spojrzałem na moich przyjaciół, a kiedy miny im zrzedły rozejrzałem się dookoła. - No gdzie on jest? - Powtórzyłem.
- Lou, on powiedział, że ma cię dość i chce się wyprowadzić. - Szepnął Liam. Szerzej otworzyłem oczy. - Właśnie się pakuje... - Dodał nieco głośniej i położył dłoń na moim ramieniu. To nie mogła być prawda! Nie mogłem przecież stracić tego słodkiego wariata, który był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Mój świat runął, znowu. Nie mogłem pozwolić Stylesowi, żeby mnie zostawił. Nie teraz kiedy wszystko zaczęło się układać. Nigdy nie pozwolę mu odejść, nie jemu! Strąciłem rękę Liam'a z mojego ramienia i szybko wyminąłem chłopaków. W mgnieniu oka znalazłem się pod drzwiami pokoju Hazzy. Nie pukając wparowałem do środka. Harry siedział na podłodze, opierając się o łóżko. Podniósł głowę, a na jego zarumienionych policzkach zobaczyłem ślady po łzach. Oczy mu się świeciły. Płakał, przeze mnie. Podbiegłem do niego i mocno go przytuliłem.
- Głupku, nic mi nie jest, nie brałem, wiesz? Pamiętasz przecież, że ci obiecałem, prawda? Wariacie, dla ciebie zrobiłbym wszystko i dobrze wiesz, że często kłamie, ale tobie bym tego nie zrobił. - Harry po chwili odwzajemnił mój uścisk i zaczął szlochać jeszcze głośniej.
- Louie, ja tak bardzo cię potrzebuje, nie uciekaj ode mnie, tak jak ja uciekłem od rodziców... - Szepnął w moją klatkę piersiową, ale i tak wszystko usłyszałem. On myślał, że uciekam od niego? Przecież ja nigdy bym go nie opuścił, po prostu za chcę zostawić pieprzone problemy gdzieś z tyłu.
- Oszalałeś? - Zapytałem i położyłem dłonie na ciepłych i mokrych od łez policzkach kędzierzawego. - Ty myślisz, że ja uciekam od ciebie? - Popatrzyłem prosto w zielone oczy chłopaka, on jedynie skinął głową. Boże... - Harreh, nigdy bym od ciebie nie uciekł, ja chcę tylko... Chcę zwiać przed kłopotami. - Ostatnie zdanie mówiłem szeptem. Nie jestem pewien, czy mój przyjaciel to usłyszał, ale chyba tak, bo mocno przytulił mnie do siebie. - Kocham cię, stary. - Dodałem i odwzajemniłem uścisk loczka.
- Ja ciebie też, bracie. - Szepnął i poczochrał moje włosy jeszcze bardziej. Z taką fryzurą na głowie musiałem wyglądać strasznie, ale w ogóle się tym nie przejmowałem.
- Obiecaj, że się nie wyprowadzisz. - Odszepnąłem i odsunąłem się od niego, tak, że znowu patrzyliśmy sobie w oczy.
- Obiecuje. - Powiedział. W jego zielonych kryształkach zauważyłem iskierki szczęściach, a na buzi lekki uśmiech, który odwzajemniłem. - A ty obiecaj, że już zawsze będziesz się tak pięknie uśmiechał. - Jedynie wzruszyłem ramionami i spuściłem wzrok na podłogę. Mój Harry to zrozumiał i jedynie dał mi najlepszy uścisk na świecie. Tego było mi trzeba, o tak.
- Spotkałem bardzo ładną dziewczynę. Jest naprawdę miła. - Szepnąłem, ale Harry chyba tego nie słyszał, bo nie zaregaował w jakikolwiek sposób.
Może to i lepiej.
Perspektywa Rose
Wchodząc do mieszkania Niall'a o mało co nie zabiłam się na jego... spodniach? Co robiła ta część garderoby na korytarzu Horana? Szerzej otworzyłam oczy, wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę jego małego 'gabinetu'. Nie było go tam, więc musiał coś jeść. Udałam się do kuchni i widząc przyjaciela zajadającego się hot-dog'iem uśmiechnęłam się pod nosem.
- Siema, Doyle, co tak długo? - Zapytał, mając w buzi dużą ilość bułki i parówki. Wywróciłam oczami i wykrzywiałam się lekko. - Daj buzi. - Dodał, kiedy zauważył, że dzisiaj się z nim nie przywitałam.
- Wybacz. - Uśmiechnęłam się niewinnie i podeszłam do blondyna. Mimo, że policzki miał wypchane jedzeniem nie przejęłam się tym i ucałowałam go w ciepłego polika. - Robiłeś dziś jakieś zdjęcia? - Zapytałam i usiadłam na przeciwko przyjaciela. Chłopak wystawił mi pod nos kawałek bułki, z parówką w środku, więc odgryzłam kawałek. Pogryzłam go szybko i przełknęłam. Przez chwilę nie zwracałam uwagi na nic, siedziałam wpatrując się w okno i uśmiechając pod nosem. Gdybym to nie była ja, pomyślałabym, że jest ze mną coś nie tak. Po chwili, nie wiem jak długiej, zobaczyłam, że Nialler macha mi przed nosem resztką hot-doga. Szybko na niego spojrzałam.
- Słuchasz mnie w ogóle? - Zerknął na mnie podejrzliwie i prychnął pod nosem. Odwrócił głowę i udawał obrażonego. - Foch na zawsze, wiesz? - Zrobił minę szczeniaczka i pokazał mi język. Wyglądał uroczo. Wybuchłam śmiechem, a jego policzki ze złości pokryły się jasnym różem.
- Oh, Horan, wiesz, że cię kocham? - Uśmiechnęłam się lekko i poczochrałam blond czuprynę chłopaka. On już wyszczerzył swoje ząbki, na których znajdował się aparat ortodontyczny, ale szybko złapał moją rękę i powąchał mój nadgarstek. Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- Gdzie ty byłaś? Znam te perfumy... - Powiedział i spojrzał na mnie podejrzliwie. - Mów jak na spowiedzi, bo inaczej nigdy więcej się do ciebie nie odezwę. - Wzruszyłam ramionami.
- Nie pomyślałeś o tym, że to moje perfumy? - Zaśmiałam się nerwowo i odwróciłam głowę. Horan wybuchł śmiechem. No tak... Przecież ja używam damskich zapachów, cholera no. - Spotkałam fajnego chłopaka na klatce schodowej i spędziłam z nim trochę czasu. - Wyjaśniłam. - Nic więcej.
- Kto to taki? - Uśmiechnął się wrednie, na co ja wstałam od stołu, podeszłam do blondyna i przytuliłam go od tyłu. - Jak mi nie powiesz to komu? - Dlaczego ten facet jest taki upierdliwy? Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Mam głupi dylemat.
- Ma na imię Louis. - Wyszeptałam mu do ucha i uśmiechnęłam się szeroko. Nialler zesztywniał. - Jest przystojny, wrażliwy, uroczy, inteligentny i naprawdę go lubię. - Wypuściłam Horana z uścisku i wróciłam na swoje poprzednie miejsce. Kiedy ujrzałam wyraz jego twarzy trochę się przestraszyłam. - Dobrze się czujesz? - Zapytałam z troską.
- Rosie, nie możesz się z nim spotykać. Nigdy więcej, obiecaj mi to, dobrze? - Wszystko powiedział to tak wolno, jakby mówił do osoby chorej psychicznie. Znowu wybuchłam śmiechem.
- Bo co? - Zapytałam kiedy się trochę uspokoiłam. - Niall, przyjaźnimy się, ale mamy już trochę lat i możemy chyba znaleźć osoby, którymi jesteśmy zafascynowani, nie? - Odgarnęłam niesforny kosmyk moich blond włosów za ucho.
- Nie o to chodzi! - Krzyknął i podniósł się ze swojego miejsca. - Cholera, nie rozumiesz? Pamiętasz, kiedyś opowiadałem ci o moim przyjacielu, któy wpakował się w narkotyki? To Lou, Louis Tomlinson, rozumiesz?! - Wrzasnął i spojrzał na mnie wyczekująco.
Mój świat się zawalił.
- Obiecuje... - Wyszeptałam i uśmiechnęłam się sztucznie. - Po prostu myślałam, że to będzie fajny facet, wiesz, że mam do nich pecha. - Wzruszyłam ramionami i odwróciłam wzrok. Moje oczy się zaszkliły i wiem, że Horan to zauważył.
- Kochanie, tylko mi tu nie płacz. - Powiedział zakłopotany, podszedł do mnie, przykucnął i objął mnie delikatnie. - Przecież masz mnie, jestem facetem, hm? - Odwzajemniłam uścisk, ale nie dałam uspustu emocją. Nie będę płakała przez przypadkowego chłopaka. Co to to nie.
- Dzięki Niall. - Szepnęłam, a kiedy się od siebie oderwaliśmy uśmiechnęłam się krzywo, dając przyjacielowi znak, że już jest odrobinę lepiej. Podciągnęłam nosem i wstałam ze swojego miejsca. - Pomóc ci ze zdjęciami? - Zapytałam już bardziej ożywiona. Popłaczę sobie w samotności, a co mi tam...
Perspektywa Louis'a
Zawiesiłem się. Już kolejny raz tego dnia. Ciągle myślałem o niej, o Rosie. Jaka to ona jest wyjątkowa, piękna, dziewczęca, delikatna, urocza, wesoła i mógłbym wymieniać tak jeszcze przez parę godzin, ale coś mi przeszkodziło. A raczej ktoś... Poczułem, że ktoś szturcha mnie łokciem w rękę. Odwróciłem głowę w stronę tego kogoś.
- Louis, tosty ci się palą... - Usłyszałem i zerwałem się do tyłu, wpadając na stół. Zayn miał rację. Z tostera ulatniał się dym, który leciał w każdą możliwą stronę. Odłączyłem urządzenie od prądu i uśmiechnąłem się w stronę przyjaciela.
- Dzięki. - Zaśmiałem się nerwowo i podrapałem po karku. Malik przyglądał mi się podejrzliwie, kiedy opróżniałem toster z chleba... Przepraszam, teraz już węgla, ekhem. - No co? - Zapytałem i spojrzałem w czekoladowe tęczówki przyjaciela.
- Wszystko w porządku? - Skinąłem jedynie głową i wyszedłem na balkon. Wiedziałem, że Malik nie da mi tak łatwo spokoju. Jak przewidywałem tak było. Chłopak już po kilku sekundach stał obok mnie.
- Naprawdę jest okej. - Powiedziałem i uśmiechnąłem się sztucznie w stronę mulata. - O co ci chodzi? - Wzruszyłem ramionami i usiadłem na parapecie patrząc na zachodzące słońce.
- O nic, po prostu jesteś jakiś dziwny odkąd przyszedłeś do domu. - Chłopak uśmiechnął się pod nosem. - Tak jakbyś... Był naćpany szczęściem. - Brunet zaśmiał się cicho, a kiedy zauważył, że nie zareagowałem spojrzał na mnie wyczekująco. - Ty jesteś naćpany szczęściem! - Krzyknął zadowolony, zeskoczyłem z parapetu i zatkałem mu usta dłonią.
- Na razie masz o tym nie gadać. - Powiedziałem cicho, patrząc na niego szerzej otwartymi oczami, ale po chwili szeroko się uśmiechnąłem. - A powiesz im tylko słówko i nie żyjesz, Malik. - Poklepałem go po ramieniu i opuściłem balkon.
Chyba mi odbiło... To znaczy na pewno, bo to właśnie dzięki Rosie nie byłem teraz w opuszczonym kościele u dilera. Tak, właśnie tam zrobili sobie hurtownię prochów, zabawne... Kiedy wychodziłem z mieszkania miałem ochotę tam iść i ćpać jak jeszcze nigdy. Ale spotkałem ją... Nie jest księżniczką, czy wróżką, a tak mnie zahipnotyzowała. Nie mam zamiaru nikogo kochać, tacy ludzi ciągle mnie ranili i będą ranić. Pewne jest to, że takie coś już nigdy się nie zmieni. Jeśli już to ta dziewczyna może oczekiwać ode mnie tylko przyjaźni, nie chcę niczego więcej. Zawsze tak było i będzie, bo przecież jestem Louis Tomlinson. Mogę mieć wszystko bez zobowiązań, prawda?
Jezu, co ja gadam? Przecież to ja jedynie mogę oczekiwać przyjaźni od niej, bo taka dziewczyna jak ona nigdy nie zainteresuje się ćpunem. A właśnie... Chyba przy najbliższym spotkaniu powinienem jej wyznać prawdę, nie? No bo w końcu Rosie na to zasługuje. Cholernie nie chcę jej stracić, kiedyś mogłem jedynie pomarzyć o tak wspaniałej przyjaciółce jaką jest ona. Bo chłopcy jakoś próbowali mnie namówić do tego, żebym przestał się ciąć, ale to nic nie dało. Wiem, że się starali, ale z moimi ranami był spokój tylko na kilka dni. Potem piekło zaczęło się od nowa. Ciekawe ile wytrzymam tym razem? Nie chciałbym zranić Rose, bo widać na pierwszy rzut oka, że jest cholernie wrażliwa i stara się pomóc wszystkim na około. Nawet ja... Ćpuń i egoista dostał taką szansę od Boga... Co mogę teraz powiedzieć? ''Dziękuje''? A może... ''Nie chcę czuć się szczęśliwy, bo na to nie zasługuje''? Wybiorę tą pierwszą opcje i postaram się wykorzystać tą okazję jak najlepiej. Może chociaż raz uda mi się kogoś uszczęśliwić? Bo chyba nie mam do tego talentu. Co za szkoda...
Cholera, pomyślałem o tym z ironią, a przecież to wcale nie śmieszne. Nie chcę zasmucać swoją osobą ani Harry'ego, ani Liam'a, ani tego ciekawskiego Zayn'a. Przecież tylko oni o mnie dbają i pomagają mi wyjść z tego pieprzonego nałogu. Kiedy tutaj przyjechałem i ich poznałem, od razu uzgodniliśmy, że gdy Liam i Zayn skończą osiemnaście lat zamieszkamy razem. Hazza ma swoją własną historię. Ten chłopak wiele przeszedł, w wieku 17 lat uciekł z domu, bo rodzice nie widzieli świata poza alkoholem. Teraz chciał odejść ode mnie, bo niegdyś nie zwracałem uwagi na nic. Tylko prochy się liczyły. Miałem jeszcze jednego przyjaciela, ale kiedy pojawiły się problemy on po prostu mnie zostawił... Pominę ten szczegół.
A kiedy już ze sobą zamieszkaliśmy chłopcy dowiedzieli się, że biorę, a pomimo to wcale mnie nie zostawili i jestem im za to ogromnie wdzięczny. Właśnie dzięki nim teraz siedzę bez ani odrobinki narkotyków w moim organiźmie rozmyślając o Rosie i tym wszystkim na trzeźwo. No, a nie mogę zapomnieć o tym, że to dzięki Doyle teraz nie czuję głodu. Powinienem chyba teraz iść i uściskać ich za to. Zrobię to, a co mi tam?
- Payne, Malik, Styles! - Krzyknąłem. - Będzie misiek! - Kiedy to usłyszeli szybko zjawili się w moim pokoju i rzucili na łóżko, na którym leżałem ja. Pomimo, że nie czułem żeber, ani lewej ręki było miło, serio. Czułem się naprawdę dobrze jako zgnieciony Louis przez najlepszych przyjaciół na świecie.
Perspektywa Rose
Płakałam... Całą noc, naprawdę nie wiem ile przez ten czas wylałam łez. Conajmniej kilka litrów...
Tak przynajmniej mi się wydaje. Stanęłam przed wielkim lustrem, które było powieszone w moim beżowym pokoju. Wyglądałam potwornie i tak też się czułam, ale pomimo to delikatnie uśmiechnęłam się do swojego paskudnego odbica. Szybko się skrzywiłam na ten widok, bo to było naprawdę straszne. Ale cieszę się, że chociaż przeżyłam tą przepłakaną noc i naprawdę sama się sobie dziwię, bo niektórzy by się pewnie odwodnili. Cóż, jestem tak silna jak moga osiemdziesiącioletnia babcia. Rozczesałam moje długie, blond włosy szczotką, która leżała gdzieś obok lustra i odłożyłam ją tam z powrotem. Parę razy przetarłam dłońmi twarz i od razu wyglądałam lepiej. Wciąż byłam blada i zdołowana, ale zawsze coś.
Nie wiem jakim cudem w jakieś pięć godzin, może więcej mogłam się zakochać. Tak, zakochałam się, naprawdę. Louis wydawał się być taki... Inny. No i nie jest taki jak każdy. Jest narkomanem, a to nie jest normalne. Jedyne co mogę zrobić to zapomnieć o tym chłopaku. Muszę po prostu iść dalej i nie zaglądać w tył. Jakoś dam radę, zawsze dawałam, więc teraz nie będzie inaczej. Chyba. Schowałam telefon do szerokich dresów i wyszłam z mojego pokoju, od razu kierując się do pokoju babci. Kobieta na mój widok uśmiechnęła się i wystawiła ręcę, chcąc mnie przytulić. Odwzajemniłam gest i szybko podeszłam do babci, mocno ją obejmując.
- Jak się czujesz? - Zapytałam i usiadłam obok babci na łóżku. Kobieta obięła mnie jedynym ramieniem i ucałowała mnie w głowę. Odwzajemniłam uścisk.
- Dzisiaj lepiej niż wczoraj, dobrze się czuję, dobrze... - Powiedziała zachrypniętym głosem, a ja już otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale zadzwoniła moja komórka. Wyciągnęłam ją z kieszeni, a kiedy zobaczyłam imię Louis'a na wyświetlaczu od razu nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
- To świetnie! - Oderwałam się od babci i ucałowałam ją w blady policzek. - Babciu, dzisiaj idę z Niall'em na sesję, poprosił mnie, żebym mu pozowała, a przyjaciołom się nie odmawia. - Uśmiechnęłam się, a babcia cicho zachiochotała. Mój telefon ponownie zadzwonił. Zacisnęłam usta w wąską linijkę i wyłączyłam komórkę.
- Kochanie, dlaczego nie odbierzesz? - Zapytała i pogłaskała mnie po policzku swoją rozgrzaną i szorstką dłonią.
- To nikt ważny. - Skłamałam i uśmiechnęłam się krzywo, po czym spuściłam wzrok na swoje dłonie. Babcia uniosła mój podbródek i spojrzała mi w oczy.
- Rose, to, że jestem stara, to nie oznacza, że również głucha. Słuch to ja mam akurat wspaniały. - Kobieta uśmiechnęła się, więc jej zawtórowałam. - Słyszłam jak płaczesz. Co zrobił ci ten chłopak?
- Właściwie to nic. Po prostu za bardzo się do niego przywiązałam, a on jest dla mnie nieodpowieni. - Wyjaśniłam i wstałam z łóżka. - Muszę się zbierać. - Podeszłam do drzwi i spojrzałam na osiemdziesięciolatkę. - Potrzebujesz czegoś?
- Zrobisz mi herbatę? - Spytała i uśmiechnęła się ciepło w moją stronę. Skinęłam głową i udałam się w stronę kuchni. Nie chciałam rozmawiać z Louis'em i naprawdę cholernie żałuję, że w ogóle go spotkałam...
Do czajnika nalałam trochę wody i postawiłam go na ogniu.
~*~*~
Cześć kochani, co tam słychać? :)
Mamy wreszcie dwójeczkę, yaay!
Wiecie co? Nawet podoba mi się ten rozdział.
A Wam przypadł do gustu, robaki? :*
A co do trójki... to nie wiem, mam połowę, więc powinnam się wyrobić.
Także do zobaczenia za tydzień. <3
MI OCZYWIŚCIE PRZYPADŁ DO GUSTU (: BARDZO FAJNIE PISZESZ (: SZKODA, ZE TAK WYSZŁO Z LOU I ROSE... ALE COŚ CZUJĘ, ŻE TA DWÓJKA JESZCZE SIĘ SPOTKA, PRAWDA? ;>
OdpowiedzUsuńgenialny rozdział standard;* cholernie mi się podoba to opowiadanie jest GENIALNE ale co ja tu mam mówić przeciesz ty to wiesz to jest jedno z lepszych opowiadan jakie czytam ps.dzięki że mnie informujesz na tt o nowych rozdziałach
OdpowiedzUsuń@natalia5699
przecudowne to jest <3 dawaj dalej, więcej !
OdpowiedzUsuń'Czułem się naprawdę dobrze jako zgnieciony Louis przez najlepszych przyjaciół na świecie' :') uroczy, a zarazem odrobię smutny rozdział. Louis dzięki tej Rosie nabrał tak wiele chęci do życia, docenił przyjaciół, a ich drogi się rozeszły się zanim w ogóle dobrze się poznali. Mam nadzieje, że Lou nie zrobi czegoś głupiego,a ta dwójka jeszcze się spotka :> czekam na trójkę!
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że ta dwójka się jeszcze spotka, nie mam tylko pewności co do okoliczności, w jakich do tego dojdzie! Podoba mi się wbrew pozorom to, jak wiele dzieli głównych bohaterów i jak wyboista, prznajmniej na razie, jest ich wspólna droga.
OdpowiedzUsuń